„ musisz wyruszyć, ale to wcale nie znaczy, że musisz
wrócić”* – te słowa to dewiza pracy ratowników Straży Wybrzeża. Słowa tak
dobrze opisują sytuację jaka może mieć miejsce, że dopiero gdy stanie się coś
złego, człowiek uświadamia sobie w jakim położeniu się znalazł. Podobnie było z
rozbitkami, którzy utknęli na Grenlandii. O katastrofie lotniczej traktuje
książka, z której pochodzi wyżej wspomniany cytat, a mowa o „Lodowym piekle”
Mitchella Zuckoffa.
Książka składa hołd samym rozbitkom, ich rodzinom i tym,
którzy nie przeżyli. Należy im się pamięć. Nikt nie jest w stanie sobie nawet
wyobrazić, co to znaczy pięć miesięcy wśród lodu, białego horyzontu, wśród
garstki ludzi. Autor skalę zjawiska obrazuje już samym tytułem zbudowanym na
oksymoronie. Historia opowiedziana jest
prosta, jest przełom roku 1942/1943. Na terenie Grenlandii rozbijają się trzy
samoloty. Pierwszy z nich transportowiec z pięcioma osobami, drugi lecący
rozbitkom na ratunek z dziewięcioma osobami, na końcu samolot Straży Wybrzeża,
który rozbija się z trzema pasażerami. W
sumie siedemnaście osób w skrajnie trudnych warunkach. W książce znajduje się
też spora część poświęcona poszukiwaniom i eskapadzie współczesnej na
Grenlandię w 2011.
Całość czyta się dosyć szybko, ale mozolnie. Możliwe że
wynika to z mojego braku wiedzy na tematy lotnicze. Sama historia opowiedziana
jest przez pryzmat pojawiających się danych szczegółowych technicznych,
współczynników, opisów maszyn bojowych. Ja takich klimatów nie czuję, ale jest
to zapewne nie lada gratka dla pasjonatów lotnictwa, czy miłośników militariów
i wojny. Jako że nie interesują mnie opisy techniczne, szukam raczej opisów
psychologicznych bohaterów, ich przeżyć i ludzkich odruchów. W końcu nie jest
łatwo tkwić w sytuacji zagrożenia życia i zdrowia z marną szansą na ratunek. A
jednak, okazało się, że niektóre jednostki osobowościowe potrafią poradzić
sobie w skrajnych warunkach.
To czego na pewno nie można odebrać autorowi, to ogrom pracy
archiwizacyjnej, opracowania bibliografii itp. Ja nie jestem nią zachwycona.
Gdybym miała ją do czegoś porównać, to przypomina mi opisany odcinek programów
cyklicznych typu „Podniebne Horrory”, Tuż przed tragedią”, czy „Katastrofy
lotnicze”. Mnie podobały się opisy geograficzne, formy ukształtowania terenu,
ciągi przyczynowo skutkowe. Sposób wytykania błędów jaki siłą rzeczy przy
katastrofie musi zostać zauważony jest bardzo znośny. Na plus również zdjęcia
pozwalające skatalogować aktualnie opisywane zdarzenia.
„Lodowe Piekło” Zuckoffa jest to hołd i szacunek jaki został
oddany lotnikom, osobą związanym z rozbitkami, samym ocalałym i zapis w
kronikach historii. Dla czytelnika jest katalogiem wypadków możliwych, takich
których nikomu się nie życzy. Odpowiedzi na pytanie ile osób przeżyła, jak
sobie radzili i o czym myśleli zostawiam bez odpowiedzi, aby każdy kto sięgnie
po lekturę mógł znaleźć coś dla siebie. Książka nie dla każdego, ale warto się
zapoznać.
·
Tytuł recenzji pochodzi z okładki książki, są to
słowa Marka Kamińskiego
·
Cytat w pirerwszym akapicie pochodzi z książki,
są to wspomnienia jednego z ocalałych, s. 23